Jeśli widząc na okładce nazwisko - Fabicka- pierwsze co przychodzi Wam do głowy, to:" biorę! oczywiście!", a zaraz po tym:" oj, jeszcze raz przeczytam Rudolfa." To możemy sobie przybić piątki. Tak było i tym razem. Choć ten raz, miał miejsce około marca... Ale licencjat, maj, wielkie grillowanie, itd. Trochę to trwało, ale się udało.
Fabicka, moja ukochana autorka przełomu gym/liceum.
W mojej klasie bez trudu odnalazłam Rudolfa, a nie raz Rudolf był jakby trochę mną. No bo, Szalone życie Rudolfa, Świńskim truchtem, Seks i inne przykrości i Tango ortodonto, sprawiły, że było jak było, a ja myślałam jak myślałam i wiedziałam, czego na pewno w życiu nie chcę. Nie ma się więc czemu dziwić, że gdy w księgarni, na półce, u schyłku studiów, zasiadła mi przed oczyma Fabicka, kupiłam. Tym bardziej, że kurzyła się mojej komodzie niekrótko, ustępując miejsca Schmittowi, a ja czułam, że jestem jej winna kolejne spotkanie. Co więcej, do zakupu zachęciła mnie, przemawiająca z okładki Agnieszka Holland.
Niestety... choć nigdy mi się to nie zdarzyło, tym razem miałam dwa podejścia do lektury. Pierwsza próba zmierzenia się z SecondHand'em nie wypaliła. Nie mogłam przebrnąć przez zagmatwaną, niechronologiczną fabułę, mnogość postaci i dziwacznych historii. Jednak, za drugim razem poszło lepiej. Mama zawsze mi powtarza, że jak dziecko nie rozumiesz, to przeczytaj jeszcze raz. No i popatrz, tym razem miała rację. Losy bohaterów zaczęły mnie ciekawić, żałowałam ich, martwiłam się i miałam ochotę pomóc. Jednak po około 200 stronach mrocznych, łzawych i okrutnych historii, które podobno miały być też zabawne, zaczęłam bardzo męczyć się kolejnymi porcjami smutku i straconych nadziei. Jasne, nie wszystkim żyje się kolorowo, taka historia za pewne nie raz się zdarzyła... ale jakoś nie pomagało mi to w batalii z SecondHand'em. Gdy już, już myślałam, że nie jest źle, a nawet ciekawie i właściwie lekko śmiesznie, dopadło mnie zakończenie, o którym nawet szkoda gadać.
I tak, moja miłość do Fabickiej umarła. Choć zawsze myślałam, że trafnie lokuję swe uczucia, to tym razem rozstanie było niczym cios obuchem w łeb. Nie polecam.
(mimo zachwalających recenzji, świetnej historii z Polski B., które ukazały się chyba w każdej babskiej gazecie)
Jakby nie było, jeść trzeba!
Po przeczytaniu SecendHand'u nie byłam w stanie zrobić niczego słodkiego i oszałamiająco ślicznego. Dlatego postawiłam na wytrawny smak i jak się okazało, wyjątkowo męską wersję muffin - z serem i z szynką.
made by Karola |
MOKRE - 1 szklanka mleka, 1/2 szklanki kefiru, 3 jajka
suche do suchego, mokre do mokrego i suche do mokrego
Żółty ser i szynkę kroimy w niewielką kostkę, jeśli mamy ochotę dodajemy też ulubione warzywa - ja nie miałam - i delikatnie łączymy z masą. Na wierzchu posypujemy prażoną cebulką.
Pieczemy 25 minut w 180 stopniach. Idealnie pasują do kremu z papryki :)
SMACZNEGO
made by Karola |
zawsze narobisz ochoty na jedzonko :P
OdpowiedzUsuństaram się :)
OdpowiedzUsuńFajnie jest przeczytać, że matczyne rady czasem się przydają ;-)
OdpowiedzUsuń