tak wiem, czas, który miał być najaktywniejszym i pełnym pracy, okazał się (jak zawsze) tym najbardziej leniwym...
blogowo potwierdzam nieróbstwo, ale się poprawię
a teraz mam coś w ramach rekompensaty :)
Rzecz o diabelskim naparze
Rewolucja! Pojawienie się kawy
zawsze ją wzniecało. Ja się nie dziwię.
William Ukers też nie mógł się mylić. To w końcu jedyny napój, który sprawia,
że ludzie nareszcie zaczynają myśleć. A poranek wzbogacony o zapach tego
diabelskiego naparu, sprawia, że chce mi się żyć. Co rano wstaję pierwsza. Chcę
mieć pewność, że nic nie zakłóci rytuału. Choć nawet rewolucja we Francji nie wygrała
z kawiarniami, bo sami buntownicy niszczyli wszystko, ale nie witryny swych
ukochanych miejsc spotkań, to wiem, że w moim domu różnie bywa.
A kawa wymaga czasu. Jest jak kot, który wbija pazury, gdy chcesz się go zbyt
szybko pozbyć. Ale jakże beztroski to czas i spokojny. Ty i duży kubek mruczącego
naparu. A co więcej, kawa nie wymaga towarzystwa. Chyba najlepiej smakuje sam
na sam. Kiedy słońce jedynie podgląda co robisz. Kiedy filiżanka ogrzewa Ci
dłonie, a każdy łyk rozgrzewa i budzi ciało. Czas jakby się dla was zatrzymał.
Kawa może być kochankiem i jest chyba najwierniejszym. Zawsze przy Tobie, nigdy
nie śpieszna i nawet pozostawiona, taka niedopita, nigdy nie żywi urazy. A Ty,
jesteś gotowa na wszystko, aż do następnego spotkania…
Kawa to przede wszystkim
historia. Podróż przez kontynenty, epoki i umysły. Droga, która wymaga być
cofnął się o setki lat. Do kraju tak obcego, egzotycznego i nieznanego, że chęć poznania tylko rośnie i musi zostać zaspokojona. Zaczynam od Etiopii. I
nie będzie to historia o pasterzu. Około 575 roku Etiopczycy poznali kawę jako aromatyczny
napar i wtedy rozkręciła się machina. Już wtedy picie kawy łączyło się z ważnym
rytuałem, nieraz nawet wielogodzinną ceremonią. A samo słowo „kawa”, brzmiące
dla mnie jak nazwa najbardziej odległej krainy, pochodzić może od wioski, w
której to kawę odkryto. Niesamowite i fascynujące są historię tak zwyczajnych
dla nas spraw. No bo gdyby nie mieszkańcy Kaffy, co miałoby budować mój poranek
i koić każdy dzień? I tak, niesamowity, pachnący i pobudzający umysł, ciało i
zmysły napój trafił do Arabii, Turcji i Europy. Dziękuję!
Kawa buduje mój dzień, zmienia nastrój i przygotowuje
na każde wyzwanie. Poranek bez kawy, jest dla mnie porankiem straconym i nie
boję się do tego przyznać. Na sklepowych półkach sięgam po swój ulubiony gatunek,
w kawiarniach czuję się bardziej mistycznie, niż w najświętszej bazylice, każdy
kubek jest dla mnie zbyt mały, a złe samopoczucie zawsze tłumacze brakiem
kofeiny. I mało kto może to zrozumieć. Ale kawa, jest zapach, historia i moc działania po prostu zachwyca. Poza tym, kawa, to napój anarchistów! A
anarchia to najlepszy ze znanych mi ustrojów, pod warunkiem, że nie wychodzi za
drzwi domu oczywiście, ale jednak. Tak więc, jako anarchistka pełną gębą, muszę
kochać się w kawie. Božidar Jezernik wiedział co robi pisząc, że kawa to
:” napój wywrotowy, który łączy ludzi, rodzi ducha buntu, wznieca polityczne
dyskusje i powstania”. Dodatkowo to napój dla ludu, intelektualistów i
przedstawicieli elit. Nie ma równych i równiejszych. W obliczu kawy liczy się
tylko jej umiłowanie. To zarówno trunek elitarny, jak i prosty, pobudzający
napar. Idealny do konwersacji o sztuce, nauce i polityce oraz niezastąpiony,
jeśli chodzi o dodanie energii robotnikowi.
Kawa do Polski trafiła późno. A
szkoda. Ale jako naród nieufny musieliśmy trzymać Turków na dystans. Bo to
stamtąd właśnie, za pośrednictwem kontaktów handlowych, trafiły do nas ziarna
kakaowca. Początkowy brak sympatii do kawy, widoczny jest nawet w polskiej
literaturze. I choć szkoda o tym gadać, to sam Jan Andrzej Morsztyn, w 1670
roku, pokusił się o niepochlebny, w stosunku do czarnego naparu, wiersz:
„W Malcieśmy, pomnę, kosztowali
kafy,
Trunku dla baszów, Murata,
Mustafy
I co jest Turków, ale tak
szkaradny
Napój, jak brzydka trucizna i
jady,
Co żadnej śliny nie puszcza na
zęby,
Niech chrześcijańskiej nie
plugawi gęby…”
Ale wybaczam mu. Nie od dziś wiadomo, że Polak dumny i sam
się musi do wszystkiego przekonać. Grunt, żeśmy zmądrzeli. Co prawda jedynie
dlatego, że chcieliśmy dorównać zachodowi. Ale jednak. I tak kawa stała się
najpopularniejszym napojem, w XVIII wiecznej Polsce. Kawa lała się wiadrami,
ceny rosły, a Król August III otworzył kawiarnie. Tym samym udostępniając
gorący napar wszystkim Polakom. A stosunek do niego zmienił się zupełnie. Kawę
doceniali wszyscy, sposób parzenie jej w Polsce, nawet obcokrajowcy. A i Mickiewicz o kawie nie zapomniał :” Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w
żadnym kraju, W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju, Jest do
robienia kawy osobna niewiasta, Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta Lub
z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku, I zna tajne sposoby gotowania trunku, Który ma czarność
węgla, przejrzystość bursztynu, Zapach moki i gęstość miodowego płynu. Wiadomo,
czym dla kawy jest dobra śmietana; Na wsi nietrudno o nie: bo kawiarka z rana
Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie I sama lekko świeży nabiału kwiat
garnie Do każdej filiżanki w osobny garnuszek, Aby każdą z nich ubrać w osobny
kożuszek...” Ba! Pisał o niej w „Panu
Tadeuszu”, a to musi o czymś świadczyć.
Staram się
sięgać wysoko. I czerpać z najlepszych. Mierzyć się tylko
z najznakomitszymi i od nich uczyć się doceniać życie. Jak więc miałabym nie cenić
kawy! Królowie ją kochali, wieszcze i
mecenasi. Może i mnie czeka taka przyszłość, przy filiżance dobrej kawy. „Pana
Tadeusza 2” pisać nie zamierzam, wolę coś lżejszego, ale z kawy nie zrezygnuję.
I choć esej jej chwilowo poświęcę. A czas mierzyć będę łyżeczkami pełnymi kawy
– niczym T.S. Eliot i doceniać jak sam Kant, który pisał: „Błyskotliwość myśli i szybkość skojarzeń w brunatnym napoju się budzi”. A gdy bliżej sięgnąć,
mogę śpiewać za Kasią Nosowską :”Kocham ten stan, cudowne sam na sam, kawa i ja
(…)”. Zawsze to jakiś autorytet.
Kończąc
przypomnę jedynie, że obecnie, po niemal czterech wiekach, kawa to
najpopularniejszy napój świata. Stała się drugim po ropie naftowej produktem
światowego handlu i rocznie wypija się nawet 400 miliardów filiżanek „czarnego
złota”, za które w Starbucks’ie trzeba zapłacić jakieś trzydzieści złotych za litr.
dziękuję za uwagę
Karola