czwartek, 16 stycznia 2014

dziękuję

Zacznę dziś inaczej. Bo choć mam wiele do powiedzenia, najczęściej zbyt wiele, to postanowiłam sobie, że mój blog nie będzie miejscem nerwowych dyskusji. Jak widzicie, idzie mi naprawdę dobrze! Nerwy pozostawiam na spotkania w cztery oczy. To wtedy żalę się na całe zło ("to wina Tuska!") itp. Tym razem jednak co myślę, to napiszę. 

22 finał WOŚP rozpędził niesamowitą lawinę krytyki, porównań i debiutów dziennikarzy "zaangażowanych". Na chęci pomocy i zrobienia czegoś dobrego, wypłynąć postanowili co raz to ciekawsi  strażnicy naszych pieniędzy
i moralności. Co ważne, nie zasłynęli dużą wpłatą, ciekawą inicjatywą, czy chociażby działalnością konkurencyjną do WOśP'u. Nie, nie. Sławę postanowili zdobyć na kłamliwej i zmanipulowanej krytyce Orkiestry, a dokładniej rzecz ujmując, samego jej pomysłodawcy - Jurka Owsiaka. Na myśl przychodzi mi jedno słowo - WSTYD. Tak można skomentować większość zarzutów i absurdalnych doniesień o rozkradaniu, marnotrawieniu, czy przekazywaniu pieniędzy WOśP'u na woodstock. Wstyd. Najzabawniejsze wydają się mury budowane między zwolennikami WOśP, a katolikami lub pomiędzy osobami wspierającymi Orkiestrę, a darczyńcami Caritasu. Jak "dajesz na WOśP", to  jesteś lewak bez moralności, a jak idziesz w niedzielę do kościoła, to Twym obowiązkiem jest napluć na Owsiaka. Wstyd.

Orkiestra uratowała tysiące dzieci. Poprawia jakość życia tysięcy osób. Szkoli i pomaga uświadomić miliony osób.
 WOŚP pomógł przeżyć mojej siostrze! Więc wara od Jurka i całego tłumu dobrych ludzi! 
http://www.wykop.pl/i/artykul/1819096/zestawienie-zarzutow-wobec-wosp-i-ich-konfrontacja-z-faktami/ - zapraszam do przeczytania artykułu, który jasno i dosadnie pokazuje, z czym mamy do czynienia. 

A na poprawę humoru, koniecznie babeczki 
i to w wersji na bogato! BANANOWE Z ORZECHAMI
made by Karola
          To naprawdę łatwy i przyjemny przepis na muffiny pyszne, wilgotne
          i świeżutkie przez wiele dni <3


          Na 12 sztuk przygotuj:
          150g mąki
          150g brązowego cukru
          150g miękkiego masła
          łyżeczkę proszku do pieczenia
          3 jajka
          2 dojrzałe banany
          garść orzechów i migdałów


made by Karola


made by Karola

Ucieramy masło z cukrem i jajkami, na gładką, błyszczącą masę. Następnie dodajemy mąkę i proszek do pieczenia. Dobrze mieszamy, aby nie było żadnych grudek. Następnie dodajemy rozgniecione banany, garść orzechów i migdałów. 


made by Karola


Muffiny pieczemy 25 minut w 200 stopniach. Jak zjemy gorące, to serio będzie bolał brzuch - obiecuję. To chyba przez te banany ;) Jemy, do tego pijemy dużą kawę i dziękujemy, że mamy Owsiaka!

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Leciutko...

nowy rok! oby był właśnie taki, o jakim tylko marzycie!

Nowa ukochana książka, kolejny najwspanialszy film, jeszcze jedna najpiękniejsza piosenka - no i oczywiście najnowsze moje ulubione muffiny!

Przepis wymaga od nas czasu, więc jeśli szukacie szybkich słodkości, to zapraszam kilka postów niżej. Te cudeńka potrzebują od nas uwagi, miłości. Zmuszają nas żeby zwolnić i poświęcić się im w całości. Ale bez obaw - swym cudownym smakiem odpłacają się z nawiązką. Są leciutkie, puszyste i na prawdę wyjątkowe.

Przygotujcie mikser, dwie miski, ostry nóż i płytę ulubionej muzyki <3


made by Karola


Składniki:
110g masła
110g cukru
2 jajka
110ml miodu
250g mąki
łyżeczka sody
trochę mleka
300ml śmietany kremówki
płatki migdałowe





I pomalutku...
Ucieramy masło z cukrem, aż do uzyskania lekkiej, puszystej masy. Dodajemy 2 żółtka i powoli dolewamy miód. Wszystko spokojnie, ale dokładnie mieszamy.
Dosypujemy mąkę z sodą, a później mleko - tyle ile nam potrzeba, a by masa stała się pół płynna - ja potrzebowałam około pół szklaneczki. 
W oddzielnej misce musimy ubić białka - ale na sztywno! bez oszukiwania. 
Przygotowaną masę delikatnie łączymy z pianą z białek. 





Muffiny pieczemy do 15 minut w 200 stopniach. Wyjmujemy babeczki z pieca i po 5 minutach wyciągamy z foremek. Teraz musimy dać im spokojnie ostygnąć. 
Gdy muffinki nie będą już gorące, każdą z nich przekrawamy poziomo na pół. 

Ubijamy sztywno kremówkę i dekorujemy każdą babeczkę, przykrywając dolną część kremem i zamykając babeczkowym kapturkiem. Oblewamy muffinę miodem i dekorujemy migdałami. 

made by Karola

Są cudowne od zaraz, gotowe do jedzenia 
i częstowania. Najwspanialsze z dużą filiżanką kawy. Smacznego!






czwartek, 19 grudnia 2013

PREMIERA!

Mmmmm, uwielbiam moją nową kuchnie. Szaleńczo. A skoro mam czas, to korzystam z niej najbardziej pożytecznie jak potrafię. Co więcej, postawiono mi nie lada wyzwanie, ale dałam radę! I to z największą przyjemnością. Nadszedł czas, na moją pierwszą masową (bardziej niż zwykle) produkcję! Najabrdziej wyjątkowe jest natomiast to, że z całej tej góry słodkości, sama zjadąłm tylko jedną... a to naprawdę coś niespotykanego. 



made by Karola

Skoro już potrzebowałam sprostać zadaniu nakarmienia wielu dzieci, wiedziałam, że muszę sięgnąć po pomoc eksperta. Dlatego też przyznaję, że nie poradziłabym sobie bez "Słodkiego zakątka". Mojej ukochanej książki, dzięki której poznałam m.in., prezentowany Wam już - gruszkowiec! 

Wybrałam wyjątkowe, delikatne i pyszne muffiny waniliowe. Oczywiście troszkę je podrasowałam. Efekt był cudowny. Zapach wanilii utrzymywał się w domu przez kilka godzin, a smutek, że muszę jej oddać czuję do dziś.

made by Karola

I choć to przepis na muffinki, to dziś wyjątkowo nie potrzebujemy dwóch misek. Wystarczy jedna, ale za to w duecie z mikserem.
Podam proporcję na około 15 sztuk - ja potrzebowałam zrobić ich 5 razy tyle ;)

150 g miękkiego masła
150 g cukru
175 g mąki samorosnącej
3 jajka
1 łyżka ekstraktu waniliowego
ziarenka wanilii
banan
mus owocowy


made by Karola


made by Karola

Rozpuszczamy masło - bez mikrofali! po co nam kolejna dawka promieniowania ;) polecam w misce, nad gotująca się wodą. Jajka należy rozbełtać, a potem dodać pozostałe składniki do miski i połączyć mikserem, aż do uzyskania gładkiej, maślanej masy. Papilotki na babeczki napełniamy masą do połowy. Każdą babeczkę wzbogacamy plastrem banana lub łyżeczką musu owocowego... albo jednym i drugim ;)
i przykrywamy kolejną porcją ciasta.


made by Karola

Muffinki pieczemy około 20 minut w 180 stopniach. A ponieważ święta tużtuż, możemy udekorować babeczki czymkolwiek ślicznym! Są pyszne,
pachnące i leciutkie.


made by Karola




  <3



wtorek, 10 grudnia 2013

próba generalna!

nowa kuchnia, nowy wygląd, nowy post!


Nawet nie wiedziecie, co to znaczy nie mieć kuchni! I to przez trzy tygodnie. Bez piekarnika, bez babeczek... masakra! Ale, już po wszytskim. Przeczekałam, dałam radę i teraz moja kuchnia jest przecudowna, serio!
A i piekarnik nówka sztuka, więc można szaleć. Tym bardziej, że zima za oknem, święta tuż tuż. Nie ma na co czekać.

Uwielbiam zimowy widok za oknem i wspaniały klimat świąt. Świateczne piosenki chyba nikogo nie cieszą tak jak mnie... Jarmarki Bożonarodzeniowe, szał zakupów, przygotowań i ból pleców, gdy od kilku godzin kleimy pierogi i uszka. Cudownie <3 
Ale najbardziej szaleję na punkcie słodkości i ślicznych dekoracji. Wyjątkowych foremek do wypieków, gwiazdek z cukru i bałwanków marcepanowych. Zapach anyżu, cynamonu, laski wanilii.... Niewspominając już o pomarańczy pełnej goździków i jej cudownym aromacie.
Magia świąt może bezkarnie szaleć po ulicach. Tym bardziej, że Mikołajki już za nami. Aaaaa, cudownie <3

Dlatego mam dla Was coś pysznego i to szlenie, i równie ślicznego! Gwarantuję. 
Zimowe muffiny!

made by Karola
suche

2 szklanki mąki
4 łyżeczki kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 szklanki cukru (najlepiej brązowego)

mokre

2 jajka
100g. roztopionego masła
1 1/2 szklanki maślanki

+ posiekanka tabliczka czekolady mlecznej i gorzkiej




Mokre składniki dodajemy do suchych. Ważne, aby jajka były najpierw rozbełtane! Posiekaną czekoladę dodajemy do masy i delikatnie łaczymy widelcem. Pamiętajcie, że masa nie może być idealnie wymieszana, bo muffiny będą twarde i niesmaczne. 

Ciasto pieczemy około 20minut w 200 stopniach. Dobrze, jeśli mamy jakąś super-ekstra foremkę:)

Moja jest taka


Muffiny są przepyszne! Wyjątkowo czekoladowe i aromatyczne!
Próba generalna zdecydowanie udana. Zapowiada się wyjątkowa premiera.

made by Karola




środa, 6 listopada 2013

ukochana moja

Choć książki nie ocenia się po okładce, to piękna okładka potrafi zdziałać cuda. Po tę pozycję sięgnęłam właśnie ze względu na przepiękną, cukierkową, a mimo to nie kiczowatą, szatę graficzną. Najpierw zakochałam się w okładce, póżniej w uroczym blurbrze, a na koniec w treści i ukrytych
w niej przepisach. Tak więc muszę przyznać, oceniłam tę książkę po okładce i nie żałuję! 


      Spotkajmy się w kawiarni Jenny Colgan
to powieść pełna emocji. Od miłości, strachu, samotności, po radość, wstyd, jeszcze więcej strachu
i jeszcze więcej miłości. Główna bohaterka, to po trosze każda z nas - kobiet. Na całe szczeście nieidealna,
z kaprysami, brakiem pewności siebie i biodrami.
 Jej wyjątkowość polega na tym, że mimo ogromnego lęku, zaciska zęby i idzie po swoje. Choć nie raz popełnia błędy i doprowadza ją to do częstych wybuchów płaczu (co doskonale rozumiem), to Issy się nie poddaje, na szczęście. 

      Nie lubię zbyt dużo zdradzać o książkach, bo każdy czytelnik to odmienna interpretacja, zupełnie innych intencji autora - jasna sprawa.Mimo to, 
Spotkajmy się w kawiarni, podbiła moje serce.
 Nie tylko dlatego, że w powieści ktoś spełnił moje marzenie, że uwielbiam żarty z za chudych kobiet,
 i że nie rozumiem braku miłości do słodyczy, ale także dlatego, że to przyjemna i lekka opowieść. Autorka nie udaje, że pisze dzieło niezwykle głebokie i trudne, nie używa napuszonego słownictwa i nie stara się nas przekonać, że jest autorką wymagającą i tylko dla inteligencji. Nie.


 Jenny Colgan napisała przyjemną historię, którą czyta się z ogromnym apetytem na więcej. Warto spróbować ;)


Mocno pomarańczowe babeczki i ciacho gruszkowe, to tylko początek przepisów zaczerpniętych z tej książki. Postaram się zaprezentować Wam każdy pomysł na słodkości według Izzy. Ale póki co, moja kuchnia nie istnieje. Więc zaszalejemy po remoncie!


niedziela, 29 września 2013

no i przyszła...


no i przyszła jesień
na trampki za zimno, płaszcz już na plechach, chusta pod szyją - nie da się ukryć, po lecie ani śladu


Ale ma to też swoje dobre strony. Dla mnie jesień to korzenne przyprawy, gruszki, kruche ciasto, duużo herbaty, wieczory pod kocem i seriale:) A jak wiadomo, spędzanie czasu w domowym zaciszu, umilić może tylko pyszne jedzenie. Pachnące, słodziutkie, z owocami, a w tym wypadku też cieplutkie.



made by Karola


To kolejny przepis, z mojej nowej ukochanej książki.
Przedstawiam ODWRÓCONY GRUSZKOWIEC



made by Karola

* 3 gruszki
* 200 g masła
* 200 g cukru
* 3 jajka* 200 g mąki "samorosnącej"
* 3 łyżki mleka
* cukier puder, albo kakao

Gruszki obieramy, kroimy na pół, osuwamy gniazda nasienne. Żaroodporne naczynie smarujemy masłem i na dnie układamy gruszki, brzuszkami do góry. 
W misce ucieramy masło z cukrem. Przepis stanowczo nakazuje robić to drewnianą łyżką... ale mikser też się sprawdza :) Gdy uzyskamy gładką masę, dodajemy po jednym jajku i porządnie mieszamy. Wsypujemy mąkę, potem mleko. Gotowym ciastem (o którym na pewno pomyślisz, że jest zbyt gęste, ale wcale nie jest), przykryj gruszki i wygładź łyżką. Ja posypałam wierzch placka kakaem i brązowych cukrem.
made by Karola

Ciasto piecz w 180 stopniach, przez 40-45 minut, ale nie na termoobiegu. Masa, pod wpływem ciepła, pięknie rozleje się po naczyniu i ładnie urośnie, nabierając ciemnozłotego koloru. Wyjmij placek z pieca i dam mu 5 minut. Następnie przełóż na talerz tak, aby owoce znalazły się górze. Jedz, póki jest ciepłe, oszałamiająco smaczne i cudownie aromatyczne.

 


made by Karola



środa, 25 września 2013

Lek na wszystko

czyli Panaceum!

Gdy mowa o  Stevenie Soderbergh'u, oczywistym jest plejada gwiazd 
i komercyjny sukces. Ale co najważniejsze, nie wyklucza to świetnego kina.  




Panaceum to zaskakująca, trzymająca w napięciu i przejmująca historia. Ponad to, reżyser nie chwyta po tanie środki i o oczywiste emocje, nie tworzy jednoznacznych bohaterów, nie podaje nam na tacy rozwiązań. Wręcz odwrotnie. Zwroty akcji, przy jednoczesnej jasności sytuacji, podnoszą ciśnienie i nie pozwalają oderwać wzorku od ekranu. 

Sprzyjają temu także aktorzy, a Ci, dobrani wyśmienicie, nie zawiedli. Rooney Mara, która na przemian jest dla mnie piękna i przeciętna, okazuje się równie zmienną
i zaskakującą postacią. Jude Law, którego osobiście doceniłam za postać Wilsona
w Sherlocku, po raz kolejny udowadnia, że nie jest stworzony do grania amantów. I na koniec, niesamowita Catherine Zeta-Jones. Choć do tej pory, wcale nie miałam o niej takiego zdania. 

Zdjęcia podtrzymują klimat całego obrazu. Już pierwsza scena, ukazuje zakrwawioną podłogę w pustym mieszkaniu. Wyjaśnienie znajdziemy jednak dużo później. Muzyka w filmie niemal hipnotyzuje. Dodatkowy efekt nadają chwile ciszy, które pozornie nie uspokajają akcji, a podnoszą napięcie. 


Nie chcę zdradzać, zbyt mocno oceniać, ani próbować zrecenzować.
Na pewno natomiast - polecam.







sobota, 21 września 2013

Na pomarańczowo:)

made by Karola

Piec uwielbiam, a jeść jeszcze bardziej. Stąd też mój blog. Żeby się pochwalić - nie ma co ukrywać, żeby zbierać przepisy i oby się udało, inspirować. Piekę często, bardzo nawet i nierzadko, w związku z tym, jem. Jednak z dokumentowaniem jest gorzej. Leń potrafi mnie dopaść i nie chce czasami pościć.
I mimo, że obecnie, wciąż lekko chora i wyjątkowo leniwa, też jakoś nie mogłam się zmobilizować, to udało się i piszę! A dokładniej chwalę... wyjątkowo pomarańczowymi babeczkami.


 Co więcej, przepis na te babeczki wzięłam z mojej nowej, ulubionej książki, w trakcie której lektury jestem! Wiecie o co chodzi? W każdym razie, kilka słów o tej powieści już niedługo, a póki co: wielkie dzięki Jenny Colgan, bo jest za co <3


Pomarańczowe babeczki z pomarańczową marmoladą:

dwie, koniecznie słodkie pomarańcze
225 g roztopionego masła
3 jajka
225 g cukru
225 g mąki "samorosnącej" - plus pól łyżeczki sody i proszku do pieczenia
3 łyżki dowolnej konfitury
3 łyżki skórki z pomarańczy


wszystkie made by Karola

 Całą pomarańcze - ze skórką!!! - kroimy i mieszamy z roztopionym masłem, jajkami i cukrem. Miksujemy na wysokich obrotach, a mikserowi pozwalam skakać, to wina kawałków pomarańczy. Masę przelewamy do osobnej miski z mąką i mocnomocnomocno mieszamy łyżką. 

Pieczemy aż 50 minut w 180 stopniach.
Po upieczeniu dajemy im wystygnąć.

W międzyczasie robimy coś dżemopodobne - miąższ pomarańczy smażymy z dużą ilością cukru, nie tak dużą ilością miodu, skórki z pomarańczy i ulubionej konfitury, najlepiej czerwonawej. 
Czekamy aż cudnie się połączy, pozostawiamy do przestygnięcia, a następnie dekorujemy babeczki. 

Palce lizać.

made by Karola

środa, 18 września 2013

o mej miłości nieskrytej wcale!

tak wiem, czas, który miał być najaktywniejszym i pełnym pracy, okazał się (jak zawsze) tym najbardziej leniwym...
blogowo potwierdzam nieróbstwo, ale się poprawię
a teraz mam coś w ramach rekompensaty :)


Rzecz o diabelskim naparze



Rewolucja! Pojawienie się kawy zawsze ją wzniecało. Ja się nie dziwię. 

William Ukers też nie mógł się mylić. To w końcu jedyny 
napój, który sprawia, że ludzie nareszcie zaczynają myśleć. A poranek wzbogacony o zapach tego diabelskiego naparu, sprawia, że chce mi się żyć. Co rano wstaję pierwsza. Chcę mieć pewność, że nic nie zakłóci rytuału. Choć nawet rewolucja we Francji nie wygrała z kawiarniami, bo sami buntownicy niszczyli wszystko, ale nie witryny swych ukochanych miejsc spotkań, to wiem, że w moim domu różnie bywa. 
A kawa wymaga czasu. Jest jak kot, który wbija pazury, gdy chcesz się go zbyt szybko pozbyć. Ale jakże beztroski to czas i spokojny. Ty i duży kubek mruczącego naparu. A co więcej, kawa nie wymaga towarzystwa. Chyba najlepiej smakuje sam na sam. Kiedy słońce jedynie podgląda co robisz. Kiedy filiżanka ogrzewa Ci dłonie, a każdy łyk rozgrzewa i budzi ciało. Czas jakby się dla was zatrzymał. Kawa może być kochankiem i jest chyba najwierniejszym. Zawsze przy Tobie, nigdy nie śpieszna i nawet pozostawiona, taka niedopita, nigdy nie żywi urazy. A Ty, jesteś gotowa na wszystko, aż do następnego spotkania…
Kawa to przede wszystkim historia. Podróż przez kontynenty, epoki i umysły. Droga, która wymaga być cofnął się o setki lat. Do kraju tak obcego, egzotycznego i nieznanego, że chęć poznania tylko rośnie i musi zostać zaspokojona. Zaczynam od Etiopii. I nie będzie to historia o pasterzu. Około 575 roku Etiopczycy poznali kawę jako aromatyczny napar i wtedy rozkręciła się machina. Już wtedy picie kawy łączyło się z ważnym rytuałem, nieraz nawet wielogodzinną ceremonią. A samo słowo „kawa”, brzmiące dla mnie jak nazwa najbardziej odległej krainy, pochodzić może od wioski, w której to kawę odkryto. Niesamowite i fascynujące są historię tak zwyczajnych dla nas spraw. No bo gdyby nie mieszkańcy Kaffy, co miałoby budować mój poranek i koić każdy dzień? I tak, niesamowity, pachnący i pobudzający umysł, ciało i zmysły napój trafił do Arabii, Turcji i Europy. Dziękuję!
Kawa buduje mój dzień, zmienia nastrój i przygotowuje na każde wyzwanie. Poranek bez kawy, jest dla mnie porankiem straconym i nie boję się do tego przyznać. Na sklepowych półkach sięgam po swój ulubiony gatunek, w kawiarniach czuję się bardziej mistycznie, niż w najświętszej bazylice, każdy kubek jest dla mnie zbyt mały, a złe samopoczucie zawsze tłumacze brakiem kofeiny. I mało kto może to zrozumieć. Ale kawa, jest zapach, historia i moc działania po prostu zachwyca. Poza tym, kawa, to napój anarchistów! A anarchia to najlepszy ze znanych mi ustrojów, pod warunkiem, że nie wychodzi za drzwi domu oczywiście, ale jednak. Tak więc, jako anarchistka pełną gębą, muszę kochać się w kawie. Božidar Jezernik wiedział co robi pisząc, że kawa to :” napój wywrotowy, który łączy ludzi, rodzi ducha buntu, wznieca polityczne dyskusje i powstania”. Dodatkowo to napój dla ludu, intelektualistów i przedstawicieli elit. Nie ma równych i równiejszych. W obliczu kawy liczy się tylko jej umiłowanie. To zarówno trunek elitarny, jak i prosty, pobudzający napar. Idealny do konwersacji o sztuce, nauce i polityce oraz niezastąpiony, jeśli chodzi o dodanie energii robotnikowi. 
Kawa do Polski trafiła późno. A szkoda. Ale jako naród nieufny musieliśmy trzymać Turków na dystans. Bo to stamtąd właśnie, za pośrednictwem kontaktów handlowych, trafiły do nas ziarna kakaowca. Początkowy brak sympatii do kawy, widoczny jest nawet w polskiej literaturze. I choć szkoda o tym gadać, to sam Jan Andrzej Morsztyn, w 1670 roku, pokusił się o niepochlebny, w stosunku do czarnego naparu, wiersz:

„W Malcieśmy, pomnę, kosztowali kafy,
Trunku dla baszów, Murata, Mustafy
I co jest Turków, ale tak szkaradny
Napój, jak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza na zęby,
Niech chrześcijańskiej nie plugawi gęby…”

Ale wybaczam mu. Nie od dziś wiadomo, że Polak dumny i sam się musi do wszystkiego przekonać. Grunt, żeśmy zmądrzeli. Co prawda jedynie dlatego, że chcieliśmy dorównać zachodowi. Ale jednak. I tak kawa stała się najpopularniejszym napojem, w XVIII wiecznej Polsce. Kawa lała się wiadrami, ceny rosły, a Król August III otworzył kawiarnie. Tym samym udostępniając gorący napar wszystkim Polakom. A stosunek do niego zmienił się zupełnie. Kawę doceniali wszyscy, sposób parzenie jej w Polsce, nawet obcokrajowcy. A i Mickiewicz o kawie nie zapomniał :” Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju, W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju, Jest do robienia kawy osobna niewiasta, Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku, I zna tajne sposoby gotowania trunku, Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, Zapach moki i gęstość miodowego płynu. Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana; Na wsi nietrudno o nie: bo kawiarka z rana Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie Do każdej filiżanki w osobny garnuszek, Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek...”  Ba! Pisał o niej w „Panu Tadeuszu”, a to musi o czymś świadczyć.
            Staram się sięgać wysoko. I czerpać z najlepszych. Mierzyć się tylko
z najznakomitszymi i od nich uczyć się doceniać życie. Jak więc miałabym nie cenić kawy!  Królowie ją kochali, wieszcze i mecenasi. Może i mnie czeka taka przyszłość, przy filiżance dobrej kawy. „Pana Tadeusza 2” pisać nie zamierzam, wolę coś lżejszego, ale z kawy nie zrezygnuję. I choć esej jej chwilowo poświęcę. A czas mierzyć będę łyżeczkami pełnymi kawy – niczym T.S. Eliot i doceniać jak sam Kant, który pisał: „Błyskotliwość myśli i szybkość skojarzeń w brunatnym napoju się budzi”. A gdy bliżej sięgnąć, mogę śpiewać za Kasią Nosowską :”Kocham ten stan, cudowne sam na sam, kawa i ja (…)”. Zawsze to jakiś autorytet.
            Kończąc przypomnę jedynie, że obecnie, po niemal czterech wiekach, kawa to najpopularniejszy napój świata. Stała się drugim po ropie naftowej produktem światowego handlu i rocznie wypija się nawet 400 miliardów filiżanek „czarnego złota”, za które w Starbucks’ie trzeba zapłacić jakieś trzydzieści złotych za litr.
              
dziękuję za uwagę
                   Karola


sobota, 17 sierpnia 2013

Nie zawsze jest tak słodko...

tym bardziej, gdy chwytamy po rzecz z drugiej ręki. 



Jeśli widząc na okładce nazwisko - Fabicka- pierwsze co przychodzi Wam do głowy, to:" biorę! oczywiście!", a zaraz po tym:" oj, jeszcze raz przeczytam Rudolfa." To możemy sobie przybić piątki. Tak było i tym razem. Choć ten raz, miał miejsce około marca... Ale licencjat, maj, wielkie grillowanie, itd. Trochę to trwało, ale się udało.

Fabicka, moja ukochana autorka przełomu gym/liceum. 
W mojej klasie bez trudu odnalazłam Rudolfa, a nie raz Rudolf był jakby trochę mną. No bo, Szalone życie Rudolfa, Świńskim truchtem, Seks i inne przykrości i Tango ortodonto, sprawiły, że było jak było, a ja myślałam jak myślałam i wiedziałam, czego na pewno w życiu nie chcę. Nie ma się więc czemu dziwić, że gdy w księgarni, na półce, u schyłku studiów, zasiadła mi przed oczyma Fabicka, kupiłam. Tym bardziej, że kurzyła się mojej komodzie niekrótko, ustępując miejsca Schmittowi, a ja czułam, że jestem jej winna kolejne spotkanie. Co więcej, do zakupu zachęciła mnie, przemawiająca z okładki Agnieszka Holland.

Niestety... choć nigdy mi się to nie zdarzyło, tym razem miałam dwa podejścia do lektury. Pierwsza próba zmierzenia się z SecondHand'em nie wypaliła. Nie mogłam przebrnąć przez zagmatwaną, niechronologiczną fabułę, mnogość postaci i dziwacznych historii. Jednak, za drugim razem poszło lepiej. Mama zawsze mi powtarza, że jak dziecko nie rozumiesz, to przeczytaj jeszcze raz. No i popatrz, tym razem miała rację. Losy bohaterów zaczęły mnie ciekawić, żałowałam ich, martwiłam się i miałam ochotę pomóc. Jednak po około 200 stronach mrocznych, łzawych i okrutnych historii, które podobno miały być też zabawne, zaczęłam bardzo męczyć się kolejnymi porcjami smutku i straconych nadziei. Jasne, nie wszystkim żyje się kolorowo, taka historia za pewne nie raz się zdarzyła... ale jakoś nie pomagało mi to w batalii z SecondHand'em. Gdy już, już myślałam, że nie jest źle, a nawet ciekawie i właściwie lekko śmiesznie, dopadło mnie zakończenie, o którym nawet szkoda gadać.

I tak, moja miłość do Fabickiej umarła. Choć zawsze myślałam, że trafnie lokuję swe uczucia, to tym razem rozstanie było niczym cios obuchem w łeb. Nie polecam.
(mimo zachwalających recenzji, świetnej historii z Polski B., które ukazały się chyba w każdej babskiej gazecie)



Jakby nie było, jeść trzeba!

Po przeczytaniu SecendHand'u nie byłam w stanie zrobić niczego słodkiego i  oszałamiająco ślicznego. Dlatego postawiłam na wytrawny smak i jak się okazało, wyjątkowo męską wersję muffin - z serem i z szynką.


made by Karola
SUCHE - 2 szklanki mąki, 1/2 szklanki krupczatki, łyżeczka sody, łyżeczka proszku do pieczenia, łyżeczka ziół i szczypta soli

MOKRE - 1 szklanka mleka, 1/2 szklanki kefiru, 3 jajka

suche do suchego, mokre do mokrego i suche do mokrego

Żółty ser i szynkę kroimy w niewielką kostkę, jeśli mamy ochotę dodajemy też ulubione warzywa - ja nie miałam - i delikatnie łączymy z masą. Na wierzchu posypujemy prażoną cebulką. 
Pieczemy 25 minut w 180 stopniach. Idealnie pasują do kremu z papryki :)
SMACZNEGO

made by Karola