niedziela, 29 września 2013

no i przyszła...


no i przyszła jesień
na trampki za zimno, płaszcz już na plechach, chusta pod szyją - nie da się ukryć, po lecie ani śladu


Ale ma to też swoje dobre strony. Dla mnie jesień to korzenne przyprawy, gruszki, kruche ciasto, duużo herbaty, wieczory pod kocem i seriale:) A jak wiadomo, spędzanie czasu w domowym zaciszu, umilić może tylko pyszne jedzenie. Pachnące, słodziutkie, z owocami, a w tym wypadku też cieplutkie.



made by Karola


To kolejny przepis, z mojej nowej ukochanej książki.
Przedstawiam ODWRÓCONY GRUSZKOWIEC



made by Karola

* 3 gruszki
* 200 g masła
* 200 g cukru
* 3 jajka* 200 g mąki "samorosnącej"
* 3 łyżki mleka
* cukier puder, albo kakao

Gruszki obieramy, kroimy na pół, osuwamy gniazda nasienne. Żaroodporne naczynie smarujemy masłem i na dnie układamy gruszki, brzuszkami do góry. 
W misce ucieramy masło z cukrem. Przepis stanowczo nakazuje robić to drewnianą łyżką... ale mikser też się sprawdza :) Gdy uzyskamy gładką masę, dodajemy po jednym jajku i porządnie mieszamy. Wsypujemy mąkę, potem mleko. Gotowym ciastem (o którym na pewno pomyślisz, że jest zbyt gęste, ale wcale nie jest), przykryj gruszki i wygładź łyżką. Ja posypałam wierzch placka kakaem i brązowych cukrem.
made by Karola

Ciasto piecz w 180 stopniach, przez 40-45 minut, ale nie na termoobiegu. Masa, pod wpływem ciepła, pięknie rozleje się po naczyniu i ładnie urośnie, nabierając ciemnozłotego koloru. Wyjmij placek z pieca i dam mu 5 minut. Następnie przełóż na talerz tak, aby owoce znalazły się górze. Jedz, póki jest ciepłe, oszałamiająco smaczne i cudownie aromatyczne.

 


made by Karola



środa, 25 września 2013

Lek na wszystko

czyli Panaceum!

Gdy mowa o  Stevenie Soderbergh'u, oczywistym jest plejada gwiazd 
i komercyjny sukces. Ale co najważniejsze, nie wyklucza to świetnego kina.  




Panaceum to zaskakująca, trzymająca w napięciu i przejmująca historia. Ponad to, reżyser nie chwyta po tanie środki i o oczywiste emocje, nie tworzy jednoznacznych bohaterów, nie podaje nam na tacy rozwiązań. Wręcz odwrotnie. Zwroty akcji, przy jednoczesnej jasności sytuacji, podnoszą ciśnienie i nie pozwalają oderwać wzorku od ekranu. 

Sprzyjają temu także aktorzy, a Ci, dobrani wyśmienicie, nie zawiedli. Rooney Mara, która na przemian jest dla mnie piękna i przeciętna, okazuje się równie zmienną
i zaskakującą postacią. Jude Law, którego osobiście doceniłam za postać Wilsona
w Sherlocku, po raz kolejny udowadnia, że nie jest stworzony do grania amantów. I na koniec, niesamowita Catherine Zeta-Jones. Choć do tej pory, wcale nie miałam o niej takiego zdania. 

Zdjęcia podtrzymują klimat całego obrazu. Już pierwsza scena, ukazuje zakrwawioną podłogę w pustym mieszkaniu. Wyjaśnienie znajdziemy jednak dużo później. Muzyka w filmie niemal hipnotyzuje. Dodatkowy efekt nadają chwile ciszy, które pozornie nie uspokajają akcji, a podnoszą napięcie. 


Nie chcę zdradzać, zbyt mocno oceniać, ani próbować zrecenzować.
Na pewno natomiast - polecam.







sobota, 21 września 2013

Na pomarańczowo:)

made by Karola

Piec uwielbiam, a jeść jeszcze bardziej. Stąd też mój blog. Żeby się pochwalić - nie ma co ukrywać, żeby zbierać przepisy i oby się udało, inspirować. Piekę często, bardzo nawet i nierzadko, w związku z tym, jem. Jednak z dokumentowaniem jest gorzej. Leń potrafi mnie dopaść i nie chce czasami pościć.
I mimo, że obecnie, wciąż lekko chora i wyjątkowo leniwa, też jakoś nie mogłam się zmobilizować, to udało się i piszę! A dokładniej chwalę... wyjątkowo pomarańczowymi babeczkami.


 Co więcej, przepis na te babeczki wzięłam z mojej nowej, ulubionej książki, w trakcie której lektury jestem! Wiecie o co chodzi? W każdym razie, kilka słów o tej powieści już niedługo, a póki co: wielkie dzięki Jenny Colgan, bo jest za co <3


Pomarańczowe babeczki z pomarańczową marmoladą:

dwie, koniecznie słodkie pomarańcze
225 g roztopionego masła
3 jajka
225 g cukru
225 g mąki "samorosnącej" - plus pól łyżeczki sody i proszku do pieczenia
3 łyżki dowolnej konfitury
3 łyżki skórki z pomarańczy


wszystkie made by Karola

 Całą pomarańcze - ze skórką!!! - kroimy i mieszamy z roztopionym masłem, jajkami i cukrem. Miksujemy na wysokich obrotach, a mikserowi pozwalam skakać, to wina kawałków pomarańczy. Masę przelewamy do osobnej miski z mąką i mocnomocnomocno mieszamy łyżką. 

Pieczemy aż 50 minut w 180 stopniach.
Po upieczeniu dajemy im wystygnąć.

W międzyczasie robimy coś dżemopodobne - miąższ pomarańczy smażymy z dużą ilością cukru, nie tak dużą ilością miodu, skórki z pomarańczy i ulubionej konfitury, najlepiej czerwonawej. 
Czekamy aż cudnie się połączy, pozostawiamy do przestygnięcia, a następnie dekorujemy babeczki. 

Palce lizać.

made by Karola

środa, 18 września 2013

o mej miłości nieskrytej wcale!

tak wiem, czas, który miał być najaktywniejszym i pełnym pracy, okazał się (jak zawsze) tym najbardziej leniwym...
blogowo potwierdzam nieróbstwo, ale się poprawię
a teraz mam coś w ramach rekompensaty :)


Rzecz o diabelskim naparze



Rewolucja! Pojawienie się kawy zawsze ją wzniecało. Ja się nie dziwię. 

William Ukers też nie mógł się mylić. To w końcu jedyny 
napój, który sprawia, że ludzie nareszcie zaczynają myśleć. A poranek wzbogacony o zapach tego diabelskiego naparu, sprawia, że chce mi się żyć. Co rano wstaję pierwsza. Chcę mieć pewność, że nic nie zakłóci rytuału. Choć nawet rewolucja we Francji nie wygrała z kawiarniami, bo sami buntownicy niszczyli wszystko, ale nie witryny swych ukochanych miejsc spotkań, to wiem, że w moim domu różnie bywa. 
A kawa wymaga czasu. Jest jak kot, który wbija pazury, gdy chcesz się go zbyt szybko pozbyć. Ale jakże beztroski to czas i spokojny. Ty i duży kubek mruczącego naparu. A co więcej, kawa nie wymaga towarzystwa. Chyba najlepiej smakuje sam na sam. Kiedy słońce jedynie podgląda co robisz. Kiedy filiżanka ogrzewa Ci dłonie, a każdy łyk rozgrzewa i budzi ciało. Czas jakby się dla was zatrzymał. Kawa może być kochankiem i jest chyba najwierniejszym. Zawsze przy Tobie, nigdy nie śpieszna i nawet pozostawiona, taka niedopita, nigdy nie żywi urazy. A Ty, jesteś gotowa na wszystko, aż do następnego spotkania…
Kawa to przede wszystkim historia. Podróż przez kontynenty, epoki i umysły. Droga, która wymaga być cofnął się o setki lat. Do kraju tak obcego, egzotycznego i nieznanego, że chęć poznania tylko rośnie i musi zostać zaspokojona. Zaczynam od Etiopii. I nie będzie to historia o pasterzu. Około 575 roku Etiopczycy poznali kawę jako aromatyczny napar i wtedy rozkręciła się machina. Już wtedy picie kawy łączyło się z ważnym rytuałem, nieraz nawet wielogodzinną ceremonią. A samo słowo „kawa”, brzmiące dla mnie jak nazwa najbardziej odległej krainy, pochodzić może od wioski, w której to kawę odkryto. Niesamowite i fascynujące są historię tak zwyczajnych dla nas spraw. No bo gdyby nie mieszkańcy Kaffy, co miałoby budować mój poranek i koić każdy dzień? I tak, niesamowity, pachnący i pobudzający umysł, ciało i zmysły napój trafił do Arabii, Turcji i Europy. Dziękuję!
Kawa buduje mój dzień, zmienia nastrój i przygotowuje na każde wyzwanie. Poranek bez kawy, jest dla mnie porankiem straconym i nie boję się do tego przyznać. Na sklepowych półkach sięgam po swój ulubiony gatunek, w kawiarniach czuję się bardziej mistycznie, niż w najświętszej bazylice, każdy kubek jest dla mnie zbyt mały, a złe samopoczucie zawsze tłumacze brakiem kofeiny. I mało kto może to zrozumieć. Ale kawa, jest zapach, historia i moc działania po prostu zachwyca. Poza tym, kawa, to napój anarchistów! A anarchia to najlepszy ze znanych mi ustrojów, pod warunkiem, że nie wychodzi za drzwi domu oczywiście, ale jednak. Tak więc, jako anarchistka pełną gębą, muszę kochać się w kawie. Božidar Jezernik wiedział co robi pisząc, że kawa to :” napój wywrotowy, który łączy ludzi, rodzi ducha buntu, wznieca polityczne dyskusje i powstania”. Dodatkowo to napój dla ludu, intelektualistów i przedstawicieli elit. Nie ma równych i równiejszych. W obliczu kawy liczy się tylko jej umiłowanie. To zarówno trunek elitarny, jak i prosty, pobudzający napar. Idealny do konwersacji o sztuce, nauce i polityce oraz niezastąpiony, jeśli chodzi o dodanie energii robotnikowi. 
Kawa do Polski trafiła późno. A szkoda. Ale jako naród nieufny musieliśmy trzymać Turków na dystans. Bo to stamtąd właśnie, za pośrednictwem kontaktów handlowych, trafiły do nas ziarna kakaowca. Początkowy brak sympatii do kawy, widoczny jest nawet w polskiej literaturze. I choć szkoda o tym gadać, to sam Jan Andrzej Morsztyn, w 1670 roku, pokusił się o niepochlebny, w stosunku do czarnego naparu, wiersz:

„W Malcieśmy, pomnę, kosztowali kafy,
Trunku dla baszów, Murata, Mustafy
I co jest Turków, ale tak szkaradny
Napój, jak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza na zęby,
Niech chrześcijańskiej nie plugawi gęby…”

Ale wybaczam mu. Nie od dziś wiadomo, że Polak dumny i sam się musi do wszystkiego przekonać. Grunt, żeśmy zmądrzeli. Co prawda jedynie dlatego, że chcieliśmy dorównać zachodowi. Ale jednak. I tak kawa stała się najpopularniejszym napojem, w XVIII wiecznej Polsce. Kawa lała się wiadrami, ceny rosły, a Król August III otworzył kawiarnie. Tym samym udostępniając gorący napar wszystkim Polakom. A stosunek do niego zmienił się zupełnie. Kawę doceniali wszyscy, sposób parzenie jej w Polsce, nawet obcokrajowcy. A i Mickiewicz o kawie nie zapomniał :” Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju, W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju, Jest do robienia kawy osobna niewiasta, Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku, I zna tajne sposoby gotowania trunku, Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, Zapach moki i gęstość miodowego płynu. Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana; Na wsi nietrudno o nie: bo kawiarka z rana Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie Do każdej filiżanki w osobny garnuszek, Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek...”  Ba! Pisał o niej w „Panu Tadeuszu”, a to musi o czymś świadczyć.
            Staram się sięgać wysoko. I czerpać z najlepszych. Mierzyć się tylko
z najznakomitszymi i od nich uczyć się doceniać życie. Jak więc miałabym nie cenić kawy!  Królowie ją kochali, wieszcze i mecenasi. Może i mnie czeka taka przyszłość, przy filiżance dobrej kawy. „Pana Tadeusza 2” pisać nie zamierzam, wolę coś lżejszego, ale z kawy nie zrezygnuję. I choć esej jej chwilowo poświęcę. A czas mierzyć będę łyżeczkami pełnymi kawy – niczym T.S. Eliot i doceniać jak sam Kant, który pisał: „Błyskotliwość myśli i szybkość skojarzeń w brunatnym napoju się budzi”. A gdy bliżej sięgnąć, mogę śpiewać za Kasią Nosowską :”Kocham ten stan, cudowne sam na sam, kawa i ja (…)”. Zawsze to jakiś autorytet.
            Kończąc przypomnę jedynie, że obecnie, po niemal czterech wiekach, kawa to najpopularniejszy napój świata. Stała się drugim po ropie naftowej produktem światowego handlu i rocznie wypija się nawet 400 miliardów filiżanek „czarnego złota”, za które w Starbucks’ie trzeba zapłacić jakieś trzydzieści złotych za litr.
              
dziękuję za uwagę
                   Karola